1931, 16 stycznia, Kijów – Zeznania aresztowanej Jadwigi Szumowicz w sprawie jej kontaktów z polskimi dyplomatami i nastrojów wśród polskich nauczycieli w Kijowie na początku lat dwudziestych.
W chwili ustąpienia z Kijowa polskich oddziałów w 1920 r. przystąpiłam do organizowania szkoły radzieckiej. Od początku 1920 r. do września 1929 r. byłam dyrektorką szkoły polskiej nr 11 w Kijowie. Po tym czasie zostałam odwołana z zajmowanego stanowiska, a w listopadzie 1929 r. również wykluczona z pracy pedagogicznej w polskim szkolnictwie. W odpowiedzi na postawiony mi zarzut związków z polskimi burżuazyjnymi organizacjami po 1929 r. wyjaśniam: „W 1921 r., albo w 1922 r. odwiedziłam polski konsulat, który mieścił się na ulicy Żytomierskiej. Udałam się tam aby zapytać w jaki sposób mogę przesłać do Polski książki nauczycielce Marii Majkowskiej. Zostawiła je u mnie przed swoim wyjazdem do Polski jeszcze przed zajęciem Kijowa przez polskie oddziały. W powyższej sprawie rozmawiałam z konsulem Roszkowskim, którego spotkałam po raz pierwszy. Roszkowski obiecał mi, że przy najbliższej sposobności wyśle książki na podany przeze mnie adres. Przyjął mnie on bardzo serdecznie. Przedstawiłam się jako dyrektorka szkoły polskiej nr 11. Roszkowskiego interesowała ogólna sytuacja szkoły, liczba uczniów i nauczycieli, ich położenie, a także stan w jakim znajdują się pomieszczenia szkolne. Kiedy udzieliłam mu tych informacji, Roszkowski uprzejmie podkreślił, że w razie potrzeby zawsze i o każdej porze będzie do mojej dyspozycji. W tym czasie w konsulacie były bardzo duże kolejki. Konsul na kartce papieru zapisał mi swoje nazwisko, co miało być podstawą do przyjęcia mnie poza kolejką. Przypominam sobie, że pierwszy raz odwiedziłam konsulat razem z Władysławem Kazimierowiczem Pawlikowskim. Niegdyś pracował on w szkole nr 11 w charakterze przedstawiciela polskiej sekcji Komitetu Okręgowego Partii, ale w czasie kiedy odbywało się to spotkanie był już bezpartyjny, choć nadal pracował w szkole. Pawlikowski został usunięty z partii, jak sam mówił, za swoje ziemiańskie pochodzenie. Mówił mi on, że do konsulatu szedł w prywatnej sprawie. Nie wiedziałam o co chodziło. Wydaje mi się, że była to sprawa rodzinna gdyż jego krewni mieszkali w Polsce. Roszkowski przyjął najpierw mnie a później Pawlikowskiego. Podczas rozmowy z konsulem poruszona została sprawa Pawlikowskiego, ale nie pamiętam już z czyjej inicjatywy. Bez wątpienia konsul interesował się Pawlikowskim, chociaż wypytywał mnie bardzo delikatnie. Pytał na przykład czy jest on dobrym nauczycielem, czy włącza się do pracy w szkole lub czy jest kuzynem Pawlikowskich mieszkających w Polsce, których to konsul znał osobiście. W ogóle interesowały go indywidualne cechy charakteru Pawlikowskiego. Podkreślam, że Roszkowski w czasie naszego pierwszego spotkania rozmowę prowadził niezwykle finezyjnie, nie poruszając problemów politycznych oraz ich wpływu na życie szkoły. Przypominam sobie charakterystyczny zwrot wypowiedziany przy pożegnaniu i odnoszący się, jak mi się wówczas zdawało, do szkoły: „Mamy wspólne interesy”, bowiem pomagał on organizować wyjazdy dzieci. Rozmawiałam z Pawlikowskim po wyjściu z konsulatu i on także podkreślał szczególną uprzejmość i takt Roszkowskiego. Traktował mnie subtelnie i naturalnie. Mówił Pawlikowskiemu, że już dawno słyszał o mnie jako o dobrym pedagogu, że cieszy się z możliwości poznania mnie. W okresie 1921-1922 bliższe związki z konsulatem utrzymywała moja znajoma z pracy - Stępkowska, która - jako kierowniczka internatu dla dzieci polskich uciekinierów oraz radzieckiego domu dziecka - mogła oficjalnie organizować wyjazdy do Polski dzieci polskich uciekinierów, z tym, że wyjeżdżały nie tylko one. Po pewnym czasie od pierwszej wizyty w konsulacie Stępkowska poprosiła mnie w imieniu Roszkowskiego, abym przyszła do konsulatu. Mówiła, że wywarłam na min bardzo dobre wrażenie. W ogóle była dla mnie bardzo miła. Moja druga wizyta w konsulacie to również spotkanie z Roszkowskim. Pretekstem do zaproszenia była odpowiedź na moją prośbę w sprawie książek. Konsul nadal obiecywał pomoc w wysłaniu ich przez specjalnego kuriera. Jego postępowanie było w dalszym ciągu bardzo uprzejme. W czasie dyskusji Roszkowski, biorąc pod uwagę ciężką sytuację materialną polskiego nauczycielstwa, zaproponował pomoc w postaci paczek żywnościowych. Po rozmowie ustaliliśmy, że sporządzę listę nauczycieli, on zaś przygotuje odpowiednią ilość paczek. Roszkowski porosił mnie wówczas nie tylko o listę nauczycieli, którym należą się paczki, ale także o sporządzenie listy nauczycieli i uczniów, dzieląc ich na miejscowych i przyjezdnych. Chciał również otrzymać dane liczbowe na temat innych szkół. Informacje te sporządziłam i dostarczyłam mu do rąk własnych. Pod koniec rozmowy konsul obiecał, że po zakończeniu przygotowań odezwie się do mnie za pośrednictwem pani Stępkowskiej. Po pewnym czasie zostałam poinformowana przez Stępkowską, że mogę się zgłosić do konsulatu w celu sfinalizowania sprawy paczek żywnościowych. W czasie trzeciej wizyty w konsulacie Roszkowski zaproponował mi pewną sumę pieniędzy do rozdania wśród polskich nauczycieli. Była to niewielka suma. Nie chciałam wziąć pieniędzy, ale Roszkowski nalegał argumentując to tym, iż rozdał już wszystkie pieniądze i nie posiada większych kwot. W przyszłości postara się znów nam pomóc. Otrzymałam jakąś sumę, dokładnie nie pamiętam jaką w polskich markach. Wydałam mu pokwitowanie odbioru pieniędzy na piśmie. Powiedział, że pieniądze te będą rozliczane jako pomoc dla potrzebujących. Pokwitowanie było mu potrzebne jako udokumentowanie wydatków. Polscy nauczyciele zostali powiadomieni o przydziale paczek, ale nie wiedzieli o ich pochodzeniu. Pieniądze osobiście rozdałam polskim nauczycielom, ale także nie mówiłam o źródle z jakiego je otrzymałam. Ewentualne pytania na ten temat, ucinałam odpowiadając, że to nie ma znaczenia. Sądzę, że nauczyciele domyślali się skąd pochodzą te środki. Oprócz tych, którzy wyjechali do Polski paczki i pieniądze otrzymały osoby mieszkające w Kijowie, mianowicie Czarnecka i Rymińska. Obok wspomnianych trzech spotkań z Roszkowskim w konsulacie więcej się z nim nie widziałam, gdyż wyjechał do Polski. Z nauczycielek, które w tym czasie chodziły do konsulatu wymienić należy Marię Rymińską. Załatwiała tam sprawy osobiste. Do zajęcia Kijowa przez wojska radzieckie pełniła obowiązki dyrektorki polskiej szkoły - „Macierz Polska”. Jeszcze w okresie kiedy konsulatem kierował Roszkowski, ale już po rozdaniu paczek i pieniędzy nauczycielom, przyszła do mnie Rymińska. Wręczyła mi kolejną sumę pieniędzy z konsulatu, które rozdałam nauczycielom nie mówiąc o źródle, z którego pochodziły. Przychodził do mnie również urzędnik z konsulatu, który proponował mi następną partię paczek. Jeżeli pamięć mnie nie myli, polscy nauczyciele otrzymali paczki dwa razy. Za trzecim razem odmówili przyjęcia kolejnej partii paczek. Po otrzymaniu paczek i pieniędzy w konsulacie miało miejsce następujące zdarzenie: Przyszła do mnie, będąca w żałobie, nieznajoma dama w średnim wieku. Nie przedstawiając się powiedziała, że przyszła aby mnie uprzedzić o grożącym mi w szkole niebezpieczeństwie ze strony Pawlikowskiego, który jest pracownikiem „Czrezwyczajki”[1] i zadenuncjował już wielu ludzi. Doradzała mi, abym uczyniła wszystko co możliwe w celu pozbycia się ze szkoły podobnej kreatury, jaką jest Pawlikowski. Odpowiedziałam jej, że znam dobrze Pawlikowskiego i nie potrzebuję cudzych rad. Poinformowałam później o wszystkim Pawlikowskiego i doszliśmy do wniosku, że cała rzecz wyszła z inicjatywy księdza Skalskiego, zmierzającego do wyrugowania ze szkoły radzieckich wpływów. Zrozumieliśmy, że owa inicjatywa Skalskiego wpływała z polityki polskiego konsulatu. Po pewnym czasie znów przyszła do mnie druga nieznajoma kobieta, również Polka. Przedstawiła się jako pracownica konsulatu. Było to chyba w 1923 r. Powiedziała otwarcie, że są jej potrzebne szczegółowe dane statystyczne dotyczące szkoły i różnych metod nauczania itp. Pragnęła otrzymać materiały odnośnie sytuacji szkoły oraz jej plany. Odmówiłam zdecydowanie, twierdząc, że żadnych informacji nie udostępnię. O spotkaniu z tą kobietą powiadomiłam Pawlikowskiego, który pozytywnie ocenił moją reakcję. Po raz trzeci i ostatni przyszedł do mnie nieznajomy młody człowiek. Przedstawił się jako Orlikowski[2]. Przypomniałam sobie, że pierwsza dama, która mnie odwiedziła podała mi nazwisko Orlikowskiego, który rzekomo został zadenuncjowany do CzK przez Pawlikowskiego. Orlikowski powiedział, że jest byłym polskim oficerem i w zaufaniu poinformował, że był aresztowany przez CzK. Orlikowski bywał w domu Pawlikowskiego, który obiecywał mu pomoc w przedostaniu się do Polski, ale go wydał. Orlikowski wyrażał się o Pawlikowskim jako o nikczemniku i negatywnie oceniał jego rolę w szkole. Zdecydował się poinformować mnie o tym, a tym samym i szkołę polską, gdyż jako Polak czuł się do tego zobowiązany. Poprosiłam Orlikowskiego o opuszczenie mieszkania, a o zajściu niezwłocznie poinformowałam Pawlikowskiego. Okazało się, iż znał on tego Orlikowskiego. Doszliśmy do wniosku, że jest to nachalna próba oddziaływania polskiej burżuazyjnej polityki na szkołę. Orlikowski był zdziwiony i oburzony jak mogę tolerować podobną sytuację w szkole. O ile Polacy nie mogli za moją pomocą wpływać na realizację swojej polityki w szkole, o tyle konsulat mógł prowadzić taką politykę za pomocą innych nauczycieli ze szkoły. Wiadomym mi było, że szereg nauczycieli utrzymuje kontakty z konsulatem. W szczególności byli to: Markiewicz, Knol, Gajewska, Różycka[3] i Hutman. Wspomniani nauczyciele, a szczególnie Kuryłowicz podtrzymywali kontakty z ks. Skalskim realizując politykę duchowieństwa. Hamowało to sowietyzację szkoły. Wyżej wymienione osoby wyjechały do Polski. Kuryłowicz utrzymała się w szkole do 1925 r., po pewnej przerwie znów zaczęła pracować w klubie Polskiego Domu Dziecka. W 1928 r. Kuryłowicz legalnie wyjechała do Polski. Z informacji Inspektora polskich szkół Snadzkiego[4] wiem, iż wydano na jej temat opinię, w której Inspektorat sprzeciwiał się wyjazdowi Kuryłowicz do Polski. Z tego co mi w tej sprawie wiadomo Snadzki wiedział, że Kuryłowicz nie jest oddaną działaczką radziecką. Na postawione pytanie odpowiadam: „wymieniony tutaj Polski Komitet Obywatelski jest mi znany, ale czym się zajmuje nie potrafię powiedzieć. Członkiem Polskiego Komitetu Obywatelskiego nigdy nie byłam, stwierdzam to kategorycznie”. Co zaś się tyczy wydawania przeze mnie niektórym osobom wyjeżdżającym do Polski opinii o ich poglądach politycznych, to mogę stwierdzić: „W 1922 r. zwróciła się do mnie wychowawczyni Polskiego Domu Dziecka Sobotkowska z prośbą o poświadczenie, że nie należy do partii komunistycznej, gdyż jest jej to potrzebne dla otrzymania polskiej wizy. Na prośbę Sobotkowskiej wystosowałam pismo do konsulatu, że nie należy ona do partii komunistycznej. Na pytanie, dlaczego zwróciła się z tym akurat do mnie, wyjaśniła mi, że potrzebne są jej trzy podpisy osób, które znane są w konsulacie. Kiedy sprawa ta została odnotowana przez polską prasę w artykule Politura[5], dowiedziałam się, że Sobotkowskiej złożyli swoje podpisy jeszcze ksiądz Żmigrodzki[6] i lekarz szkolny Kotowicz (Polak). Sobotkowska wyjechała do Polski. Tłumaczyłam wtedy, iż „poświadczyłam bezpartyjność Sobotkowskiej dlatego, że uważając ją za osobę należącą do partii, wyświadczę w ten sposób pomoc towarzyszce komunistycznej”. Wyjaśnienie to przedstawiam i dzisiaj, chociaż zdaję sobie sprawę z naiwności mojego rozumowania. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli mój podpis w polskim konsulacie „przedstawiał cenę i wagę”, jest oczywiste, że konsulat uważał mnie za swego człowieka, powstrzymującego sowietyzację szkoły i realizującego politykę wpływów polskich na wychowanie polskiej młodzieży. Zrozumiałam to bardzo szybko po tym, jak mój postępek został nagłośniony. Na pytanie, komu jeszcze oprócz Sobotkowskiej wydałam dla polskiego konsulatu opinię o poglądach politycznych, odpowiadam: „nie pamiętam, komu jeszcze wydawałam taką opinię”. Osobiście, ani w szkole radzieckiej, ani nigdzie indziej nie działałam na rzecz Polski i nie prowadziłam burżuazyjnego i religijnego wychowania młodzieży.
Stwierdzam, że zeznanie spisano zgodnie z moimi słowami, co zaświadczam podpisem: Szumowicz. [podpis odręczny]
Przesłuchiwał: O. O. Szmalc [podpis odręczny]
Kopia, maszynopis w języku ukraińskimCDAHO, fond 263, op. 1, spr. 57003, ark. 56-63.
[1] W oryginale: Чрезвичайка (ЧК)– Nadzwyczajne Komisje do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (CzK), pełniące w Rosji Radzieckiej rolę policji politycznej. Istniały od 1918 do 1922. W 1922 r. przekształcone w GPU. [2] Orlikowski – zob. Polacy na Ukrainie, t. II, s. 113, 118. [3] Anna Różycka – nauczycielka. Zob. Polacy na Ukrainie, t. II, s. 26. [4] Czesław Snadzki – pracownik Polskiego Instytutu Kultury Proletariackiej WUAN, inspektor polskiego szkolnictwa na Ukrainie. W 1933 r. aresztowany. Zob. Polacy na Ukrainie, t. II, s. 197; Henryk Stroński, Represje stalinizmu wobec ludności polskiej na Ukrainie w latach 1929-1939, Warszawa 1998, s. 212. [5] Henryk Politur-Radziejowski (1899-1937) – członek POW, a następnie działacz komunistyczny, od 1919 r. w KP(b)U, w 1920 r. pracownik polityczny Armii Czerwonej, współorganizator Instytutu Kultury Polskiej w Kijowie. Aresztowany w 1933 r. pod zarzutem działalności kontrrewolucyjnej i skazany na 8 lat łagrów, a następnie rozstrzelany. Zob. Polacy na Ukrainie, t. I, s. 73-78, 108, 240-241; t. II, s. 190; t. II, s. [6] Ks. Józef Żmigrodzki (1880-1935) – polski duchowny pracujący w Kijowie. W 1930 r. aresztowany i zesłany na Sołowki, gdzie w 1935 r. zmarł. Zob. Polacy na Ukrainie, t. II, s. 157, 159.
|
|