1931, 28 luty – 1 marca, Kijów – Zeznania uwięzionej Jadwigi Szumowicz na temat jej „antyradzieckich błędów” w pracy pedagogicznej na stanowisku dyrektora szkoły polskiej w Kijowie.
Protokół zeznań Jadwigi Szumowiczz dnia 28 lutego 1931 r.
Dorastałam w zrusyfikowanej rodzinie. Ojczym mój był Rosjaninem i wychowując się w zamkniętej rosyjskiej szkole nie otrzymałam patriotycznego wychowania. Językiem polskim także posługiwałam się słabo. Podczas studiów (ukończyłam wydział matematyczno-fizyczny w Kijowie) obracałam się w kręgu polskiej, pepeesowskiej młodzieży, jednakże do PPS nie należałam. Od 1907 r. pracowałam w polskim gimnazjum W. Peretiatkowicza, ale zajęcia prowadzone były w języku rosyjskim i właściwie wszyscy nauczyciele byli Rosjanami. Zorganizowanego polskiego życia kulturalnego aż do chwili pojawienia się uciekinierów z Polski w Kijowie nie było. Zaczęło się ono rozwijać dopiero wraz z pojawieniem się polskich elit kulturalnych – głównie pedagogów. W okresie tym pracowałam przeważnie w polskich szkołach, ale także w rosyjskim Technikum Ekonomicznym oraz w szkole żydowskiej. Jako pedagog miałam bardzo dobrą opinię, jednakże w środowisku polskim nie cieszyłam się zaufaniem. Byłam związana jedynie z niewielką grupką nauczycieli o poglądach rewolucyjnych. Dowodem na to, że niezbyt mi ufano, było chociażby to, iż moją kandydaturę na stanowisko dyrektora szkoły „Macierzy” odrzucono, jako osoby o odmiennych poglądach. Do żadnych organizacji oprócz zawodowych nie należałam. Do rewolucji październikowej odniosłam się z entuzjazmem – jako do rewolucji wymierzonej przeciwko imperializmowi, która przyniesie wyzwolenie uciśnionym narodom. Do wkroczenia Polaków odniosłam się negatywnie, nie widząc w niech obrońców rewolucji proletariackiej. W tym czasie byłam kierownikiem Wydziału Statystycznego Oświaty Ludowej w Gubernialnym Biurze Statystycznym. Patriotką nie byłam. Poglądy moje były rewolucyjne, jednak pomimo to zdarzyło mi się popełnić wiele kontrrewolucyjnych błędów. Jak mogło do tego dojść? Tłumaczę to tym, że w tamtym czasie nie byłam jeszcze w dostatecznym stopniu wyrobiona politycznie. Nie interesowałam się życiem politycznym, a tylko instynktownie ciągnęło mnie do nowych form wychowania w szkole. Jednakże zdrowe rewolucyjne instynkty nieustannie ścierały się we mnie ze „zgniłą inteligencką ideologią”, z czego te pierwsze nie zawsze wychodziły zwycięsko. Dlatego też, kiedy podczas organizowania nowej polskiej szkoły zetknęłam się z pedagogami, którzy negatywnie odnosili się do jej reformy, twierdząc „że lepiej niech nie będzie żadnej polskiej szkoły, niżby miała być ona radziecką”, nie walczyłam z takim podejściem, ale poddałam się mu, mimo że byłam zupełnie innego zdania. Zatem, kiedy Andrzejowski przekonywał mnie o konieczności obrony szkoły przed komunizmem, nie protestowałam. Tłumaczyłam to tym, iż to jedynie tymczasowo, tym bardziej, że Andrzejowski tłumaczył mi, że główny cel to wywiezienie dzieci do Polski i odseparowanie ich od „bolszewickiej zarazy”, a szkoła dla ludności polskiej nie leży w interesie państwa polskiego, gdyż wcześniej czy później przekształci się ona w radziecką. Z Andrzejowskim nie spotykałam się później i żadnych wskazówek od niego nie otrzymywałam. Zaufanym człowiekiem Andrzejowskiego był Hutman – wówczas inspektor Ministerstwa Oświaty, do obowiązków którego należał wywóz dzieci i za pośrednictwem którego Andrzejowski kontaktował się ze szkołą. Dobór nauczycieli do szkoły realizowany był w ten sposób, aby utrzymać poprzednie zasady funkcjonowania szkoły. W gruncie rzeczy byli to pedagodzy, którzy w Kijowie byli jedynie przejazdem i którzy myśleli polskimi kategoriami, utrzymując kontakt z konsulatem. Członkowie rodzin niektórych pedagogów byli pracownikami polskiego konsulatu, np.; ks. Forbrod, a jeden z wykładowców - Kliszyński, odszedł ze szkoły do pracy w konsulacie. Część nauczycieli prowadziła nauczanie w duchu patriotycznym, wystawiała antyradzieckie przedstawienia, rozpowszechniała polską literaturę piękną i tendencyjnie wypaczała fakty historyczne. Takimi nauczycielami w moim mniemaniu byli: Hutman, Rudnicka, Kuryłowicz, moja zastępczyni – Rymińska, Kpol, Różycka, Forbrod, Żmigrodzki[1]. Wszyscy oni szybko wyjechali do Polski z wyjątkiem Kuryłowicz, która została do 1924 r., kiedy to została usunięta przeze mnie ze szkoły, gdyż rozkładała radziecką robotę w szkole i Rymińkiej, która sama odeszła ze szkoły do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ta druga zresztą w ostatnich latach swej szkolnej pracy starała się nauczać po nowemu. Pozostała część ówczesnego nauczycielstwa nie walczyła z sytuacją w szkole i odnosiła się do tego wszystkiego raczej pasywnie. Jedynie pod koniec wykazywała swoją sowiecką postawę. Będąc dyrektorem szkoły godziłam się z takim stanem rzeczy, czym zyskałam sobie zaufanie rodziców, którzy początkowo odnosili się do mnie podejrzliwie. Wychowania religijnego w szkole nie było, pozostały jednak książki, które można było wykorzystać do wychowywania młodzieży w tym właśnie kierunku. Wpływ kleru – szczególnie Skalskiego – przejawiał się głównie odwiedzaniem uczniów w domu i pouczaniem rodziców na temat niebezpieczeństwa radzieckiego wychowania, a także bezpośrednim oddziaływaniem na młodzież podczas mszy, nabożeństw i przygotowań do pierwszej komunii). Według moich spostrzeżeń, choć do końca nie sprawdzonych i dlatego nie mogę tego z przekonaniem twierdzić, działania Skalskiego popierała Kuryłowicz, która odwiedzała go jak bardzo dobra znajoma. Rezultaty wpływu religijnego na uczniów objawiały się ich masowym udziałem w nabożeństwach i absencją na lekcjach w czasie świąt kościelnych. Trudno było z tym walczyć ze względu na postawę rodziców, którzy otwarcie mówili, że nie puszczą dzieci do szkoły, jeżeli będzie im się utrudniać chodzenie do kościoła. Jednakże w 1923 r. udało się wciągnąć część dzieci do „darwinowskich kółek” i uczestnictwa w zajęciach pozalekcyjnych. Nie tylko antyradzieckim kierowaniem szkołą w pierwszych dniach jej istnienia, przejawiała się moja działalność kontrrewolucyjna. Odnosząc się negatywnie do polskiej państwowości, przyjmowałam pomoc dla nauczycieli w postaci paczek i pieniędzy, które w tym czasie rozdawane były ubogiej ludności w mieście. Jednakże w czasie późniejszym zdecydowanie odmawiałam naleganiom konsulatu, aby dalej je przejmować. Kontakt z Roszkowskim nastąpił przypadkowo. Nie znałam go wcześniej. Nie wiedziałam też nic o jego działalności. Zwróciłam się do niego ze swoją sprawą osobistą. Przyjął mnie bardzo uprzejmie, był niezwykle taktowny, tylko w czasie moich powtórnych odwiedzin wypytywał mnie o szkołę i prosił o dane na temat szkoły oraz liczby nauczycieli i uczniów, zarówno wyjeżdżających do Polski, jak i pozostających tutaj, motywując swoją prośbę tym, że są mu one potrzebne przy repatriacji. Nie mogłam mu odmówić, uważałam bowiem, że informacje te otrzymać może także i bez mojego udziału. Następnie zostałam zaproszona do niego i wtedy zaproponował mi pomoc dla nauczycieli, przekonując mnie, iż nauczyciele mają do niej takie same prawa, jak pozostała ludność miasta. Bezpłatnie wydano dla nich część produktów w postaci paczek z tłuszczem, część zaś stanowiły pieniądze, które zostały przeze mnie rozdane nauczycielom, którzy wcześniej pracowali w szkole polskiej. Po raz drugi pieniądze przekazała Rymińska, podobnie jak paczki, tu jednak w sposób zdecydowany odmówiłyśmy przyjęcia jakiejkolwiek pomocy, gdyż uważałyśmy, że dla nauczycieli szkoły sowieckiej jest to absolutnie niedopuszczalne. Żadnych wskazówek odnośnie szkoły od Roszkowskiego nie otrzymałam i nigdy więcej się z nim nie spotykałam. Uprzejmość Roszkowskiego tłumaczę sobie jego chęcią związania się z polskim nauczycielstwem w celu oddziaływania za ich pośrednictwem na sytuację w szkole. Jednakże celu tego nie mógł osiągnąć, gdyż po pierwsze odmówiliśmy współdziałania z nim, po drugie zaś rozpoczęła się już wówczas sowietyzacja szkoły i tym samym konsulat nie miał zaufania, ani do mnie, ani też do nauczycieli w ogóle. Szczególnie niepokoiła konsulat obecność w szkole Pawlikowskiego, co objawiało się tym, że odwiedzało mnie szereg osób z ostrzeżeniem, że jest on funkcjonariuszem CzK. Następny mój postępek to potwierdzenie bezpartyjności Sabatowskiej, która przed swym wyjazdem namówiła mnie abym złożyła podpis na papierach, które następnie przekazała do konsulatu. Prośbę swą uzasadniła formalnym wymogiem przedstawienia podpisów trzech znanych osób i zapewniała, że mój podpis jako dyrektora szkoły mieć będzie znaczenie. Złożyłam go, nie wiedząc wówczas, do czego ów się odnosi. Nie ukrywałam też tego postępku ani przed Pawlikowskim ani przed Krzyżanowskim, uważając, że pomogłam partyjnej towarzyszce, za którą wszyscy uważaliśmy Sabatowską. Kiedy w gazecie pojawiła się na ten temat notatka, sekcja polska rozpatrzyła tę sprawę i zamieszczono w prasie moje wyjaśnienie. Nikomu więcej nic nie podpisywałam, a jeżeli tak, to legalnie. Na tym kończy się moja kontrrewolucyjna działalność (1920 r.). Co odnosi się do wyjazdu dzieci, nie mam w tym swego udziału i nie poczuwam się tutaj do żadnej odpowiedzialności. Zajmowali się tym Hutman i Stępkowska, którzy z jednej strony utrzymywali w tej sprawie kontakt z konsulatem, z drugiej zaś z polską sekcją – głównie z Krzyżanowskim. Masowe wyjeżdżanie dzieci miało miejsce w latach 1921-1922. Były to dzieci z internatów dla uciekinierów - uczniowie naszej szkoły. Razem z nimi wyjeżdżały także dzieci, których rodzice z różnych przyczyn utknęli w Kijowie. Było to w owym czasie normalne zjawisko i walka z tym była niemożliwa. Pojedyncze wypadki wyjazdów miały miejsce także i w ubiegłym roku, kiedy mnie już w szkole nie było. Wyjechało bardzo dużo dzieci. Jak się oblicza około 75%. Jednakże stopniowo do szkoły zaczęły przychodzić dzieci z miejscowych rodzin proletariackich i wizerunek szkoły niezwykle się zmienił. Rodziny burżuazyjne w ogóle nie posyłały dzieci do szkoły, albo przynajmniej do szkół niepolskich, gdzie – według ich słów – „nie plują na Polskę”. Pierwsze przejawy sowietyzacji szkoły miały miejsce w latach 1922-1923. Uważając, iż sama nie poradzę sobie w szkole, pozyskałam do szkoły Pawlikowskiego, jako koordynatora do spraw sowietyzacji placówki. Choć działalność ta była jeszcze w powijakach, nie dochodziło już do tak wielkich błędów i odchyleń, więc szkoła powoli ruszyła z martwego punktu. Wyrażało się to walką z patriotycznymi odchyleniami w szkole oraz zapoczątkowaniem ruchu pionierskiego, a także wciągnięciem dzieci do kółek pozalekcyjnych, aby odciągnąć je od kościoła. W latach 1924-1925 nastąpił w szkole zdecydowany zwrot w kierunku sowietyzacji i od tego czasu szkołę uważać można za radziecką bez względu na błędy popełnione podczas pracy. Zwrot ten szkoła zawdzięcza politycznemu kierownictwu towarzyszki Sowińskiej, która jako pierwsza z członków partii, całkowicie poświęciła się szkole, pracując w niej w charakterze nauczycielki i wychowawczyni, a także mojej zastępczyni. Pawlikowski został ze szkoły zwolniony. Kuryłowicz, która do ostatniego dnia swej pracy prowadziła działalność antyradziecką, została ze szkoły usunięta. Osobiście nauczycieli nie usuwałam, ale na radzie pedagogicznej, w obecności członków partii, powiedziałam, że dla takich ludzi jak Kuryłowicz nie ma miejsca w radzieckiej szkole. Pozostali nauczyciele, jak umieli, tak prowadzili wychowanie w duchu sowieckim. Ja również dużo pracowałam nad sobą, nad swym politycznym wychowaniem, i tutaj wiele zawdzięczam tow. Sowińskiej. Na polityczne wychowanie uczniów oraz na pracę z rodzicami zwracaliśmy ogromną uwagę, tak że szkoła w późniejszym okresie rozwijała się w należytym kierunku. Szczególny nacisk kładliśmy w szkole na samorządność uczniowską. Pod tym względem szkoła należała do wzorowych. Jednak, przy moich usilnych staraniach, nie mogłam ustrzec się wielu niekorzystnych dla szkoły błędów. Moje kierownictwo – co sama przyznaję – było niewystarczające. Wielokrotnie zwracałam się z prośbą o zwolnienie mnie ze stanowiska. Tak więc moja kontrrewolucyjna działalność sprowadzała się do następujących punktów: 1. W pierwszych latach podtrzymywałam antyradziecki kierunek rozwoju szkoły nie walcząc z wychowaniem w duchu patriotycznym, co bezwzględnie odpowiadało interesom państwowości polskiej. 2. Przyjmowałam od konsulatu – klasowego wroga, paczki i pieniądze. 3. Potwierdziłam „prawomyślność” [Sabatowskiej], czym potwierdziłam zaufanie konsulatu do mnie. 4. Udostępniłam dane na temat szkoły, czego jako kierująca radziecką szkołą nie miałam prawa zrobić. Całą kontrrewolucyjność wszystkich tych błędów, dziś już doskonale pojmuję, wtedy jednak były one dla mnie jedynie zwykłymi potknięciami, które usiłowałam przed sobą usprawiedliwić. Wszystko to, co obecnie wymieniam, w tamtym czasie, przy całej chwiejności mojej ideologii, świadomego działania na szkodę władzy radzieckiej ani też udziału w żadnych antyradzieckich organizacjach nigdy nie podejmowałam. Ani przez sekundę nie uważałam siebie za wroga władzy radzieckiej. Pracą swą na korzyść budownictwa socjalistycznego, którą to opisuje z detalami w notkach uzupełniających do moich zeznań, usiłowałam zmyć piętno mojej przeszłości i zdobyć tytuł przodownika radzieckiego, mimo to uważa się, że jestem zdolna do działalności wywrotowej. Kategorycznie stwierdzam, że od 1924 r. twardo stoję na gruncie radzieckim. W pełni przyjmuję prawidłowość i politykę władzy radzieckiej. Za swego klasowego wroga uważam obrońców „białego orła”. Pracę w kontrrewolucyjnych organizacjach, zarówno dziś, jak i w przeszłości, uważam za niedopuszczalną, a wszystkie obciążające mnie materiały nie odpowiadają rzeczywistości. O istnieniu jakichkolwiek organizacji kontrrewolucyjnych i o werbowaniu do nich ludzi nic mi nie wiadomo i nie mogę nic na ich temat powiedzieć.
Szumowicz [brak podpisu]
1 marzec 1931 r.
Zgodnie z prawdą: [brak podpisu]
Kopia, maszynopis w języku rosyjskim. UDAHOU, fond 263, op. 1, spr. 57003, k. 155-162
[1] Ks. Żmigrodzki Józef (1880-1935) – pełnił posługę kapłańską w Kijowie. Aresztowany w roku 1930 i skazany na zesłanie, gdzie zmarł. Zob. Polacy na Ukrainie, t. II, s. 157, 159. |
|